Pisałam już kilka razy o dwujęzyczności w Barcelonie: hiszpański przeplata się z katalońskim, część ludzi mimo znajomości obydwu języków używa ze względów światopoglądowych tylko jednego itp. My też po przyjeździe z trudem dogadywaliśmy się po hiszpańsku, narzekaliśmy na słabą znajomość angielskiego wokół i na atakujący nas ze wszystkich stron kataloński.
Kataloński uważałam za zbędny, nie chciałam się go uczyć. Ale każdy zmienia poglądy... Teraz z hiszpańskim większych problemów już nie mam, a z przyjemnością zgłębiam tajniki katalońskiego.
Ale miało być o dzieciach. W chwili przeprowadzki z Polski nasz Maluszek miał półtora roku. Zaczynał już mówić pojedyncze słowa, ale po przyjeździe do Barcelony przez kilka miesięcy nie przyswoił chyba żadnego nowego słówka, natomiast bardzo dziwił się, kiedy wszyscy wokół mówili w innym języku niż polski. Oczywiście po pewnym czasie rodzina i znajomi z Polski zaczynali nam przekazywać uwagi: coś jest chyba nie tak, on już powinien mówić. Nasz Kaziu to już w tym wieku całymi zdaniami operował...
Byliśmy odporni, ale po pewnym czasie człowiek zaczyna myśleć, że może faktycznie coś jest nie tak z 2,5 latkiem. Wspomnieliśmy o tym naszemu barcelońskiemu lekarzowi. On tylko zapytał:
- W jakim języku rozmawiacie w domu?
- Po polsku...
- W jakim języku mówią koledzy Maluszka?
- Po hiszpańsku i katalońsku...
- A pewnie wasi znajomi mówią po angielsku?
- No tak, i czasem po francusku...
- I WY CHCECIE, ŻEBY DZIECKO JUŻ MÓWIŁO????
Uspokoiła nas ta rozmowa. Później zaczęła się szkoła. I faktycznie, w wieku 3,5 lat Maluszek porozumiewał się już po polsku, hiszpańsku i katalońsku. Nauczycielka, doświadczona w pracy z dziećmi wielojęzycznymi (wszyscy uczniowie, ze względu na dwujęzyczność Katalonii, mówią w co najmniej dwóch), chwaliła Maluszka za postępy językowe. Miał trochę problemy z wymową niektórych dźwięków, ale ona mówiła: to samo przyjdzie.
Tak się ułożyło, że w tym roku Maluszek poszedł do szkoły międzynarodowej, jako wykładowy ma angielski. Trochę się obawiałam, czy w tej mieszance językowej trochę się nie pogubi, ale już w pierwszych dniach nauki świetnie zrobił przegląd językowy kolegów. I tak od razu znalazł przyjaciela, który ma mamę Polkę i mówi po polsku, odkrył kto pochodzi z Hiszpanii, ale też przekonał się, że z Włoszką można dogadać się po hiszpańsku. A z pozostałymi dziećmi i tak przecież można komunikować się niewerbalnie. Tak więc integracja w szkole przebiegła ekspresowo.
Ja natomiast trafiłam na bardzo ciekawą książkę "Foundations of Bilingual Education and Bilingualism" Colina Bakera. Przede wszystkim pisze on, jak wiele dziecko może zyskać, na co dzień obcując z dwoma lub więcej językami. Po drugie, nie powinno się traktować dziecka dwujęzycznego jako sumę dwóch osób jednojęzycznych. Czyli jest to normalne, że w każdym z języków występować będą pewne braki i nie powinno to dziwić czy niepokoić. W ostatecznym rozrachunku i tak dziecko wiele zyskuje.
Dziecko w wieku pięciu lat uczy się do 20 słów dziennie, ale to jest suma we wszystkich językach, czyli jeśli posługuje się dwoma, to w każdym z nich przyswoi po 10. Ale jeśli jeszcze dorzucimy jeszcze dodatkowy język, to znowu wynik się zmieni w każdym z języków.
Polecam też artykuł The Economist "Multilingualism
Johnson: Do different languages confer different personalities?", link tutaj.
Tak więc rodzice dzieci wielojęzycznych: jeśli ktoś dawkuje Wam uwagi na temat postępów językowych Waszych pociech, nie dajmy się! Wasze dziecko i tak otrzymuje bezcenny dar znajomości języków i kultur.
A propos, znałam dziecko, którego tata jest Finem, a mama Tajką. Rodzice między sobą rozmawiają po angielsku, ale do dziecka mówią w swoich językach. Do tego szkoła dorzuciła hiszpański i kataloński. Do czterech lat chłopiec nie mówił nic, ale czy Was to dziwi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz