Sprawa na pozór wygląda prosto, mieszkanie dla rodziny: dwie sypialnie, jakiś salon, kuchnia i łazienka, żadnych fajerwerków czy prywatnej sauny... Jeszcze przed wyprowadzką niektórzy doradzali nam rozpocząć poszukiwania dużo wcześniej, ale postanowiliśmy przyjechać na dobre do Barcelony i dopiero wtedy rozpocząć poszukiwania. Jak się okazało, całkiem słusznie, bo niepotrzebnie wydalibyśmy pieniądze na przelot i hotel. A jak wyglądają poszukiwania?
Todo exterior
Dla obcokrajowców to często wzbudza spore zdziwienie, u mnie też kiedyś tak było, ale teraz przyjmuję zupełnie spokojnie to, że nie wszystkie mieszkania są "todo exterior" (dosłownie: całe na zewnątrz). Fantastycznie, jeśli okna wychodzą na dziedziniec, ulicę, góry... Ale zazwyczaj w hiszpańskich mieszkaniach okna sypialni źródłem światła nie będą, bo wychodzą na mini patio wewnętrzne. Jest ono zwykle tylko nieco szersze od komina i światło słoneczne do nich nie dociera, za to często można doskonale wyczuć co będzie u sąsiadów na obiad, bo okna kuchni (jeśli takie są) też otwierają się na to samo mikro patio. Czasem jednak zamiast "mikro" jest "mini" patio i wtedy pełni ono dość użyteczną rolę, otoczone jest bowiem małymi balkonami, na których postawić można pralkę i suszarkę do prania.
Liczy się ilość...
...a nie wielkość sypialni. Często w ogłoszeniu można przeczytać, że mieszkanie ma jedną sypialnię podwójną i jedną pojedynczą (lub dwie, trzy). Tu uczciwie dodam, że zazwyczaj każdy z pokoi ma całkiem spore szafy wnękowe, a owa sypialnia podwójna rzeczywiście jest prawie zawsze w rozmiarze pozwalającym, z mniejszą lub większą swobodą, ustawić łóżko podwójne, często przynależy też do niego oddzielna łazienka. A indywidualna? Hm... to już zależy od fantazji architekta. Ostatnio oglądaliśmy mieszkanie, które hucznie było opisane w ogłoszeniu jako posiadające trzy sypialnie. Wchodzimy do owego lokalu, kuchnia całkiem, całkiem, salon ładny, sypialnia podwójna spora. Ostrzyłam już sobie pazurki, bo skoro zostały nam jeszcze dwa pokoje do obejrzenia, to z pewnością nasza rodzina się pomieści. O naiwności! Pierwsza sypialnia z tych pojedynczych nie była taka zła, małe łóżko dla dziecka wejdzie, tylko lekko blokując szafę wnękową. I tu przechodzimy do trzeciej sypialni, w której były spore szafy wnękowe i około 1 (słownie: jednego) metra kwadratowego podłogi. Łóżko musiałoby zostać ustawione jak na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, w pozycji pionowej. Znalazłam też inne ogłoszenie bardzo obiecujące: nowiutki budynek, ładne widoki z okna, dwie sypialnie. Zadzwoniłam więc do agencji i tu pani oszczędziła mi wizyty w mieszkaniu, wypytała mnie bowiem jak liczną rodziną jesteśmy i stwierdziła stanowczo: "nie zmieścicie się!". Był tam bowiem mały, ale przyjemny salon, oddzielna kuchnia, sypialnia podwójna, dwie (!) łazienki, natomiast, jak stwierdziła pani, do sypialni pojedynczej wejdzie jedynie łóżeczko niemowlęce. I tyle było.
Na wyścigi
Dotychczas odwiedziliśmy kilka mieszkań, które mniej więcej odpowiadały naszym oczekiwaniom, idealnego nie odkryliśmy, na siłę coś można z nich wybrać, ale to nie do końca nasz wybór, ale raczej najpierw wyścig, a później konkurs piękności. Za radą jednego agenta nieruchomości wiemy już, że jeśli mieszkanie nam się spodoba, trzeba wejść w bloki startowe i szybko wystartować, żeby jak najszybciej złożyć dokumenty wymagane do najmu. Rynek nieruchomości w Barcelonie stał się bardzo dynamiczny, ceny poszybowały w górę, mieszkań brakuje, więc jeśli przyzwoite mieszkanie w przyzwoitej okolicy pojawi się za przyzwoitą cenę nie można zawahać się ani przez chwilę, bo chętnych jest wielu. Tak zrobiliśmy, kiedy obejrzeliśmy TO mieszkanie: todo exterior i w mniejszej sypialni zmieści się łóżko piętrowe dla dwójki dzieci. A jakie to dokumenty należy złożyć, żeby przystąpić do konkursu piękności i zostać wybranym przez właściciela jako najlepiej rokujący lokator? Otóż należy przedstawić swoje zarobki, zaświadczenia od pracodawcy, ze szkół, należy sporządzić notatkę prezentującą rodzinę, a do tego jeszcze dodatki, jak życiorys babci, dokonania życiowe dziadka, fotografię rodzinną prababci i...
NIE ciesz się za szybko
Wygraliśmy konkurs piękności! Tyle, że właściciel chce od nas magiczny numer NIE (Número de Identidad de Extranjero), czyli coś jak nasz NIP, tyle że dla obcokrajowców. I tu pojawiły się schody, bo o numer dla L. występuje pracodawca, tyle, że nie wcześniej niż pierwszego dnia pracy i procedura może potrwać dobre kilka tygodni (taka specyfika tej pracy). Ja mogę wystąpić osobiście, ale muszę udać się na rozmowę na posterunek policji i po takim spotkaniu numer powinnam dostać po 5 dniach. Najpierw stoczyłam walkę z przeglądarką internetową, gdyż komputer krzyczał, że strona rządu hiszpańskiego jest wyjątkowo niebezpieczna i lepiej ją zablokować, zanim wykradną mi wszystkie dane. Przeszkodę przeskoczyłam, zaryzykowałam i dotarłam do etapu umawiania wizyty w sprawie NIE. I tu do wyboru nie miałam biura w Barcelonie, ale w dwóch innych miejscowościach w Katalonii. Wybrałam lokalizację bliższą i otrzymałam propozycję nie do odrzucenia: 29 grudnia. Trochę dla mnie trudne do wykonania, gdyż będę akurat w Polsce w czasie ferii świątecznych, więc nie przyjęłam oferty. Dane wszystkie należy wprowadzić ponownie, powtórzyć wszystkie etapy od początku, aż wreszcie mogłam wybrać drugą z dostępnych miejscowości. I tym razem sukces: 5 grudnia! Jest jeszcze jedna możliwość, podobno bez umówionej wizyty można zjawić się w odpowiednim biurze i ustawić się w kolejce. Wtajemniczeni radzą, aby zjawić się o 5 rano i koniecznie zaopatrzyć się w odpowiednią ilość żywności na cały dzień oczekiwania. Chyba jednak pozostanę przy moim 5 grudnia.
Problemy mieszkaniowe omówiłam już z hiszpańskimi znajomymi i zgodnie przyznają: za dużo obcokrajowców! Miło to oczywiście usłyszeć będąc nie-Hiszpanką, ale winą obarczają oni raczej inne narodowości (czy może rząd w Madrycie, ale tu wkraczamy na delikatne tematy). Otóż w czasie kryzysu gospodarczego rząd Hiszpanii wprowadził przepis pozwalający otrzymać stały pobyt w tym kraju (a tym samym w UE) pod warunkiem zainwestowania pół miliona euro w nieruchomość w Hiszpanii. Z popularnie nazywanej "złotej wizy" postanowiło skorzystać sporo inwestorów, głównie z Rosji i Chin, stały pobyt to bowiem m.in. znaczne ułatwienie w prowadzeniu interesów. I tak część mieszkań zostało wykupionych i często stoją puste, liczy się tylko karta rezydenta, inne lokale za to często oferowane są na najem wakacyjny, a to Barcelończykom nie poprawia sytuacji mieszkaniowej, a za to sąsiadom takiego lokalu dostarcza sporo dość wątpliwej rozrywki. Ale nie zaprzeczam, Barcelona to wspaniałe miasto, nie jesteśmy jedynymi, którzy pokochali to miejsce i postanowili się tu osiedlić, tym samym obciążając rynek nieruchomości.
Uff, to przelałam na klawiaturę (czy może ekran, bo nie na papier) to, o czym teraz myślę. Nie jest łatwo, nasz dobytek nadal jest w Holandii w magazynie, my z dwoma walizkami próbujemy wieść normalne życie, do tego nowa praca, szkoła... Warto było? Zgadnijcie!
Problemy mieszkaniowe omówiłam już z hiszpańskimi znajomymi i zgodnie przyznają: za dużo obcokrajowców! Miło to oczywiście usłyszeć będąc nie-Hiszpanką, ale winą obarczają oni raczej inne narodowości (czy może rząd w Madrycie, ale tu wkraczamy na delikatne tematy). Otóż w czasie kryzysu gospodarczego rząd Hiszpanii wprowadził przepis pozwalający otrzymać stały pobyt w tym kraju (a tym samym w UE) pod warunkiem zainwestowania pół miliona euro w nieruchomość w Hiszpanii. Z popularnie nazywanej "złotej wizy" postanowiło skorzystać sporo inwestorów, głównie z Rosji i Chin, stały pobyt to bowiem m.in. znaczne ułatwienie w prowadzeniu interesów. I tak część mieszkań zostało wykupionych i często stoją puste, liczy się tylko karta rezydenta, inne lokale za to często oferowane są na najem wakacyjny, a to Barcelończykom nie poprawia sytuacji mieszkaniowej, a za to sąsiadom takiego lokalu dostarcza sporo dość wątpliwej rozrywki. Ale nie zaprzeczam, Barcelona to wspaniałe miasto, nie jesteśmy jedynymi, którzy pokochali to miejsce i postanowili się tu osiedlić, tym samym obciążając rynek nieruchomości.
Uff, to przelałam na klawiaturę (czy może ekran, bo nie na papier) to, o czym teraz myślę. Nie jest łatwo, nasz dobytek nadal jest w Holandii w magazynie, my z dwoma walizkami próbujemy wieść normalne życie, do tego nowa praca, szkoła... Warto było? Zgadnijcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz